13 maja 2017 roku Ojciec święty Franciszek kanonizował w Fatimie błogosławionych Franciszka i Hiacyntę Marto, świadków objawień Matki Bożej w Fatimie. Ale motywem beatyfikacji nigdy nie jest sam fakt, że dana osoba doznała objawień. Co charakteryzuje wiarę, pobożność i duchowość tych dwojga dzieci? Dlaczego Kościół stawia ich za wzór? I jak mogą pomóc nam żyć coraz bardziej duchowością Krwi Chrystusa?
Duszę błogosławionego Franciszka można podsumować tym, co sam mówił tuż przed śmiercią. Gdy zapytano go, co przeżywa, powiedział:
„Cierpię, aby pocieszać naszego Zbawcę”.
Tak, cierpiał, jak większość chorych, ale nie cierpiał ślepo, nieświadomie. Cierpiał, aby pocieszać. A Hiacynta? Ona, zapytana o to, powiedziała:
„Cierpię za grzeszników i za Ojca świętego”.
To, co mają wspólnego, to przede wszystkim tajemnica cierpienia – chyba największy problem tego świata. Wszyscy borykamy się wciąż na nowo z pytaniem: „Dlaczego tyle cierpienia?”. Robimy wszystko, aby unikać cierpienia i zarazem wiemy, że akurat przez cierpienie Chrystusa osiągnęliśmy zbawienie. Uciekamy przed cierpieniem i jednocześnie cenimy je jako wielki dar Boży, jako klucz do nieba.
Z naszą relacją do cierpienia jest różnie. Dużo ludzi niestety marnuje je. Dla nich zostaje ono bezsensownym wydarzeniem, stratą. Inni – bardziej dojrzali – osiągają przez cierpienie pewną naturalną szlachetność. Właściwie dopiero przez wiarę można odkryć głębszy sens i wartość cierpienia. Dopiero w świetle Ewangelii chrześcijanin może właściwie zaakceptować ten dar Boży, który jest zarazem zadaniem. Dopiero przez wiarę potrafi on ofiarować cierpienie, łącząc je z cierpieniem Chrystusa, z Krwią Chrystusa, z Krwią Jego Krzyża. W ten sposób cierpienie osiąga pełne znaczenie i wartość, staje się wyrazem i pogłębieniem miłości, wyrazem miłości Bożej, wyrazem miłości człowieka.
W cierpieniu spotykamy cały trud, ale też całą godność i wielkość życia na tej ziemi. Dziękujemy Chrystusowi, który chciał być człowiekiem, aby dać nam szkołę cierpienia i w ten sposób też szkołę miłości. Dziękujemy za to, że dzieci z Fatimy już mogły brać udział w tej tajemnicy miłości. Razem z Jezusem pragniemy uwielbiać Boga Ojca, powtarzając: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (Łk 10, 21). Dopiero w prostocie serca, w prostocie wiary, w prostocie zaufania dzieci możemy wejść głębiej w tajemnicę wiary – i też w tajemnicę Fatimy.
Spójrzmy teraz trochę dokładniej i głębiej na charakterystykę tych przepięknych dusz. Franciszek powiedział: „Cierpię, aby pocieszać naszego Zbawcę” – Pana Jezusa. Jak piękne, jeżeli człowiek rozumie sens własnego życia, główne zadanie własnego życia jako pocieszanie. Czy Pan Bóg potrzebuje pocieszenia? Pocieszenia człowieka? Czy Pan Bóg w ogóle cierpi? Przecież ma być samym szczęściem! – My, ludzie żyjący na tej ziemi, nigdy nie wytłumaczymy tajemnicy szczęścia, która zawsze jest też tajemnicą cierpienia, bo jest tajemnicą miłości. (…)
Jak możemy pocieszać Boga Ojca, na wzór Franciszka? Przez udział w cierpieniu Ojca. Przecież każdy wie: cierpienie, którym się dzieli z drugim, to pół cierpienia, nawet jeżeli na razie wszystko wygląda tak samo. Warunki zewnętrzne jeszcze się nie zmieniają, a jednak jeżeli ktoś bierze udział w tym przeżyciu, cała sytuacja jest już inna. Maryja pod krzyżem nic nie robiła, nic nie zmieniła na zewnątrz, fizycznie, a jednak sama Jej obecność była ogromnym pocieszeniem i umocnieniem dla Syna. Być blisko, bez komentarza, być blisko, tak jak przyjaciele Hioba – to ma w sobie sens, to już w sobie jest pociechą. Franciszek, ten chłopiec, przez tajemnice pocieszenia już jako dziecko wszedł w łaskę kontemplacji, osiągnął wielkie szczyty kontemplacji na tej ziemi. (…)
A Hiacynta, ta najmłodsza? Ona miała duszę misjonarki. Szczególnie po wizji, którą przeżyła w głębi duszy, gdy widziała, jak cierpią dusze w piekle, już nie miała spokoju. Już nie potrafiła żyć inaczej, jak tylko dla ratowania grzeszników. Papież Pius XII, który został biskupem akurat w dniu pierwszych objawień, 13 maja 1917 roku, bardzo głęboko wszedł w tajemnicę Fatimy i w tym kontekście nieraz wykrzyczał, jak straszne jest, że tak dużo ludzi idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nich! Jeżeli człowiek dopuści tę prawdę do własnej duszy, to może się wystraszyć. I teraz można zrozumieć, w jak dojrzały sposób te dzieci przyjęły to zadanie fatimskie.
Można dyskutować, czy wszystkie wyrazy ich pokuty były rozsądne. Na pewno mielibyśmy dzisiaj pewne obawy co do tego. Często, zamiast zjeść własny prowiant, dzieci oddawały go biednym, a nawet zwierzętom. W najgorszym, najtrudniejszym miesiącu pozostawały bez picia cały dzień albo piły brudną wodę. Można się pytać, czy nie za bardzo niszczyły sobie zdrowie. Sama Matka Boska upominała je, że przynajmniej na noc mają zdejmować sznur pokutny. Tak bardzo chciały pokutować, czynić zadość, umacniać własne modlitwy, aby ratować grzeszników przed piekłem. To jest konkret! To nie jest tylko pobożne, uczuciowe przeżycie. To jest wielki przykład męstwa w tym wieku. To są fakty.
Jeżeli naprawdę chcemy dziękować za to, co się wydarzyło w Fatimie, jeżeli naprawdę chcemy przyjąć to orędzie i też wypełnić oczekiwania Ojca świętego, to trzeba przyjąć ten przykład do własnego życia i wejść w ducha zadośćuczynienia, umartwienia, heroicznej miłości, która potrafi odmówić sobie czegoś, nie aby korzystać więcej dla siebie, nie z powodu mody, piękności, zdrowia, ale aby ratować ludzi przed piekłem – do życia w świetle pełnej wiary i wieczności! (…)
Jak ważne jest, że człowiek nie zaniedbuje ascezy, że wymaga od siebie czegoś, co kosztuje, co boli! Bez tego człowiek nie jest zdrowy, nie jest zrównoważony i w ogóle nie potrafi brać udziału w misji Chrystusa i Kościoła. To, czego w różnych miejscach resocjalizacji wymaga się „po świecku”, tym bardziej powinniśmy wymagać od siebie nawzajem, jeżeli chcemy żyć według wiary, według chrztu świętego, bierzmowania, według Ewangelii, jeżeli chcemy brać na serio orędzie fatimskie. Tu nie chodzi o żarty, chodzi o ratowanie świata! Chodzi o ratowanie ludzi przed wiecznym nieszczęściem i zależy to też od ciebie – nie tylko od innych, nie tylko od tych świętych: od ciebie zależy, czy więcej ludzi pójdzie do piekła, czy nie. To jest ogromna odpowiedzialność, wobec której można tylko drżeć, bać się i błagać: „Panie, zmiłuj się nad nami!”.
To orędzie fatimskie jest wielkie, jest piękne. Jest miłe – ale też jest straszne, tak jak tajemnica Krzyża. Jesteśmy zbawieni przez Krew Ukrzyżowanego: nie przez miły spacerek w maju, ręka w rękę, ale przez Krew Tego, który dał wszystko. Jezus czeka na to, abyśmy dodawali do Jego Krwi krew własnego serca. Wtedy nasza modlitwa, nasze regularne nabożeństwo stanie się formacją, stanie się drogą zbawienia, drogą do świętości. I o to chodzi: abyśmy siebie samego uświęcili dla ratowania wszystkich. Amen.
(Homilia o. Winfrieda Wermtera, 13.06.2000 r., Radomsko)