Nie ma chyba nic gorszego w życiu duchowym niż pewność siebie: „U mnie wszystko jest w porządku”. Akurat to jest najmocniejszym znakiem, że w rzeczywistości jest inaczej.
Jezus walczy z problemem przesadnej pewności niektórych ludzi w Izraelu. Zaliczyli wszystkie przepisy, dużo się modlili i czuli się tak, jakby mieli wypełnione pokaźne „konto” u Pana Boga. Myśleli, że skoro nazbierali na tym koncie tyle dobrych uczynków, tyle modlitw i wyrzeczeń, to już nic nie może się z nimi stać złego. Dla nich Jezus opowiedział następującą przypowieść: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik”.
„Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie…”. Dziękczynienie jest czymś dobrym, jednak głównym błędem faryzeusza było to, że dziękując porównywał, ponieważ porównywanie od razu prowadzi do wywyższania się i pychy, czyli do wad, które bardzo łatwo przenikają do kręgów pobożnych ludzi.
Faryzeusz modli się dalej, wymieniając ludzi niższej, gorszej kategorii: „…zdziercy, oszuści, cudzołożnicy…” Jeden z nich – celnik – akurat w tym samym czasie znajduje się w świątyni. „Dziękuję Ci, że nie jestem jak inni… Zachowuję post dwa razy w tygodniu…”- nie tylko robię sobie postanowienia, ale nawet ich przestrzegam, i to nie tylko w piątek, ale jeszcze w środę! „…daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam” – nie tylko składam ofiarę na tacę, ale przygotowuję jeszcze porządną kopertę na kolędę!
„Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał oczu wznieść ku niebu” – bo wiedział, że jest grzesznikiem, wiedział, że to co robi, nie jest w porządku. Miał już dosyć tego życia i pragnął zacząć inne, ale nie wiedział, jak to zrobić, tylko płakał, „bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”. Nie miał nic do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie. Nie mówił, że to co robi, nie jest takie złe albo że winni są inni ludzie… Nie próbował tłumaczyć się tym, że koledzy też to robią i w ogóle ktoś przecież musi podjąć się tej pracy… O niczym takim nawet nie wspomina!
Najgorsze są te spowiedzi, podczas których ktoś więcej mówi o grzechach innych niż o swoich własnych albo zaczyna w ten sposób: „Wielkich grzechów nie mam, tylko nie byłem w kościele, bo byłem chory…” Taka spowiedź mija się z celem.
„Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten”. Co to znaczy – „usprawiedliwiony”? Tę przypowieść „Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi…” My powiedzielibyśmy: „mówił do tych, którzy byli pewni, że u nich jest wszystko w porządku, że są pobożni, czyści, święci”. W Starym Testamencie „być sprawiedliwym” to znaczy być w jedności z Panem Bogiem. Jeżeli na końcu jest mowa o tym, że celnik „odszedł do domu usprawiedliwiony”, oznacza to, że odszedł pojednany z Panem Bogiem, w jedności z Nim. To właśnie jego modlitwa dotarła do nieba i oczyściła go – nie modlitwa faryzeusza, który był tak pewien siebie i potrafił wyliczać tyle swoich dobrych stron.
„Każdy bowiem, kto się wywyższa – porównując siebie z innymi – będzie poniżony”, ponieważ takie porównywanie jest znakiem pychy i powierzchowności. „…a kto się uniża – czyli bez sztuczności i udawania uznaje w swojej duszy prawdę o tym, że jest grzesznikiem, i nie kryje tego, co jest słabe – ten będzie wywyższony”.
Każdy rozumie, że powinniśmy uważać. Sam fakt, że człowiek interesuje się wiarą, praktykuje różne ćwiczenia duchowe, bierze udział w liturgii, nabożeństwach i dużo się modli, jeszcze nie gwarantuje nieba. To wszystko też jest potrzebne, a jednak niczego nie gwarantuje. Można zewnętrznie być bardzo zaangażowanym – i w sercu znajdować się daleko od Boga. Z drugiej strony, można być słabym człowiekiem, świadomym swoich błędów i nawet jeszcze nie wiedzieć, jak z nich wyjść, jak przebrnąć przez trudności, jak się oczyszczać, można mieć na koncie wiele trudnych spraw – a jednak zjednoczyć się z Panem Bogiem, być z Nim pojednanym, stać się świętym.
Moja ulubiona definicja świętego brzmi: „Święci to ci grzesznicy, którzy codziennie na nowo się nawracają”. Dopóki żyjemy na tej ziemi, jesteśmy grzesznikami, ale nie poddajemy się. Przyznajemy się do własnych błędów, unikamy ich, walczymy z grzechem, ale ta słabość, która nas jednak przygnębia, nie odciąga nas od Pana Boga, tylko jest nowym powodem, aby znowu się upokarzać, nawracać – i iść dalej. Na tym polega nasza świętość. Tyle razy się nawracamy, że na końcu widać tylko to, co jest w nas od Boga.
Podam przykład. Każdy wie, jak kiedyś robiono robi filmy rysunkowe. Cały film składał się z wielu rysunków pokazywanych jeden po drugim. Patrząc na nie, mamy wrażenie, że na ekranie toczy się cała akcja. Podobnie jest też w naszym życiu. Jeżeli nawracamy się wystarczająco często, to widać w nas tylko świętość, podczas gdy „luki” stają się w ogóle niezauważalne.
Przypominając sobie o Słowie Życia, robimy kolejne „zdjęcie” – tak często, że całe życie wygląda jak u świętych. I to jest w pewnym sensie dobre, „święte oszustwo”. Przecież nie mówimy, że jesteśmy świętymi. Mówimy, że jesteśmy grzesznikami, tylko sprytniejszymi: podźwigamy się tak często, że zostaje tylko to, co jest piękne: światło Boże.
Żyjąc w ten sposób, nie musimy się bać ani tego, że będziemy faryzeuszami, ani tego, że staniemy się celnikami. Możemy być pobożni, a jednak przyznać się też do swoich słabości i nie tylko przyznać się, ale od razu ciągle na nowo się nawracać.
Dziękujemy Panu Bogu za to odkrycie, za tę możliwość bycia świętymi, chociaż jesteśmy słabi. Dziękujemy Mu za tę piękną przypowieść, która daje nam tyle nadziei, otuchy i odwagi. Dziękujemy Jezusowi, że ciągle na nowo wychodzi nam naprzeciw, aby nas ratować, „wyciągać” ze słabości, prowadzić na drogę prawdziwej, uczciwej świętości.
(fragmenty homilii o. W. Wermtera, 21.03.1998)