Prawdę mówiąc, na początku wygląda to dziwnie. Również Jan Chrzciciel nie rozumie tego, a nawet broni się – i po ludzku ma rację. Przecież był prorokiem, który miał i chciał przygotować drogi dla Mesjasza, dla Zbawiciela. Nie zawsze był pewien, kim jest ten Mesjasz, ale teraz, patrząc na Jezusa z Nazaretu, który przychodzi, czuje już coś więcej… Ale co się dzieje? Jezus prosi o chrzest, którego Jan udzielał grzesznikom, którzy musieli się nawrócić! Ten, który jest bez grzechu (to widać!), chce udawać grzesznika, który się nawraca? – Coś tu jest nie tak! I święty Jan, który jest człowiekiem bez lęku, który stał się męczennikiem prawdy, walczy o prawdę także z Panem Jezusem: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie – bo sam miał swoje słabości – a Ty przychodzisz do mnie? „Nie, w tym nie biorę udziału!” – tak reaguje w pierwszym momencie. (…) Ale z Jezusem trudno walczyć. Nawet jeżeli człowiek w pierwszym momencie niby ma rację, to Jezus ma głębsze racje, które nie zawsze rozumiemy, przynajmniej nie od razu. Dlatego Jan Chrzciciel musi się poddać.
Jezus mu odpowiedział: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Uczeń w szkole albo w nowicjacie też nie od razu wszystko rozumie. Młody człowiek musi nieraz w zaufaniu przyjąć pewne wymagania, których na razie nie rozumie, ale później będzie na to szansa. Na tym polega dojrzałość i mądrość ucznia: wiedzieć, komu ufać i w jakich wypadkach przyjąć na razie niezrozumiałe wymagania, czekając na pełne światło.
Jezus wymaga tego nie tylko od Jana Chrzciciela: wymaga tego co chwilę również od nas. Będą rzeczy, które nie każdy od razu zrozumie. Razem z Panem Jezusem chcemy powtarzać: Pozwól teraz, bo… godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe.
„Sprawiedliwe” – jakie trudne słowo! Młody człowiek walczy o sprawiedliwość – „To niesprawiedliwe…”. Takie używanie tego słowa jest nam znane. Ale wiemy z Pisma świętego, że tam to słowo jest używane różnie. Jeżeli jest mowa o sprawiedliwych Starego Testamentu, to chodzi o tych, którzy służyli Bogu tak, jak potrafili najlepiej, byli wierni tradycji, posłuszni. My chyba nazwalibyśmy ich świętymi. Inny przykład sprawiedliwości to święty Józef. W tym momencie wyraz sprawiedliwość jest używany w tym znaczeniu, że Józef był miłosierny, szlachetny, miał wielkie serce. Wyraz sprawiedliwość może więc oznaczać to wszystko. Jeżeli Jezus wymaga od świętego Jana, aby był sprawiedliwy, wypełnił wszystko, co sprawiedliwe, to wymaga zaufania, wymaga, aby zrobił coś, czego sens na razie nie jest dla niego jasny. Jezus wymaga, żeby Jan stworzył Mu jedność.
Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego na Niego. Ukazuje się tutaj to, co zawsze istniało, tylko zwykli ludzie nie mogli tego widzieć, tak jak my nie możemy widzieć fal radiowych czy telewizyjnych. Nikt ich nie widzi, a jednak one są. Tak samo Duch Święty cały czas był nad Jezusem, który cały czas był Synem Umiłowanym, cały czas był w jedności z Ojcem Niebieskim, ale było to niewidoczne dla oczu ludzi. Jednak, gdy Jezus dał taki wielki przykład pokory i wymagał pokory, i Jan zgodził się – w tym momencie, po ludzku mówiąc, Pan Bóg już „nie wytrzymał” w niebie. Otworzył ten obraz – i pokazał, co się kryje za Jezusem: był widoczny Ojciec (przynajmniej słychać było Jego głos) i Duch Święty, chociaż w symbolicznej postaci gołębicy.
Dlaczego jest to tak ważny moment? Święty Jan Chrzciciel musi uczyć się tworzenia jedności przez pokorę, przez zaufanie i sam Jezus publicznie zdradza tajemnicę swojej misji: stworzenie jedności i pokora. Na tym polega prawdziwa sprawiedliwość. Jezus cały czas służy w pokorze. Ten, który był Bogiem, stał się człowiekiem. Ten, który był Panem, uczy się pracować w warsztacie świętego Józefa. Powierzchownie mówiąc, można powiedzieć, że Jezus cały czas „udaje”. Ale to nie jest takie brzydkie, kłamliwe udawanie. Wiemy, że istnieje też dobre udawanie: na przykład, gdy mama widzi, że dzieci się nudzą, bo pogoda jest brzydka, to siada z nimi na podłodze, bawi się klockami albo misiami. Tworzy jedność z dziećmi! Czy to udawanie? W pewnym sensie tak, bo mama miałaby raczej inne sposoby, aby odpocząć. Jednak w tym momencie ze względu na potrzeby dzieci, które kocha, wybiera takie sposoby rekreacji, które nie są za bardzo dla niej, ale to nie szkodzi. Schodzi do poziomu tych dzieci i bawi się: „udaje”, że jej się to podoba i w pewnym sensie rzeczywiście się to podoba: podoba jej się kochać dzieci, podoba się je uspokajać, pomagać im, być z nimi na równi. To jest tajemnica miłości, która jest pokorna, która tworzy jedność i w ten sposób tworzy coś nowego, rozwija coś głębszego. Przez to człowiek staje się dojrzały. Dla mamy to jest ta sama pokora, z którą Jezus stał się człowiekiem. Może dla starszego brata albo siostry to pokora świętego Jana, który był już dojrzałym człowiekiem, ale nie we wszystkim: musiał się jeszcze uczyć. Może ten starszy brat nie za bardzo miał ochotę, aby razem z młodszymi bawić się klockami, chciałby raczej pójść na boisko, ale mama prosi i on to robi. Na końcu nawet nie jest tak źle: okazuje się, że też się dobrze bawił razem z młodszym rodzeństwem.
To są różne role, które pokazują nam, co to znaczy tworzyć jedność, co to znaczy być pokornym, zejść do poziomu drugiego. Na razie nie musimy wszystkiego rozumieć: wystarczy ufać, słuchać. I to „udawanie” nie jest udawaniem kłamliwym, ale „udawaniem” miłości, która tworzy coś nowego. Tak Jezus postępuje nie tylko tutaj. To jest tajemnica Jego miłości i Ojciec Niebieski, który widzi, że na tej ziemi dzieją się takie rzeczy jak w niebie, już nie „wytrzymuje”. W tej radości niebo się otwiera: Ten jest mój Syn umiłowany…
My też chcemy uczyć się takiej pokory, która jest wyrazem miłości, która wychodzi na poziom drugiego i przez to podnosi sytuację. Jezus „udaje”, że jest grzesznikiem, by pociągnąć za sobą grzeszników do świętego Jana: aby się nawrócili, aby się otwierali wobec Pana Boga, wobec Mesjasza. Sam w tym pomaga. (…) Jeżeli każdy „udaje” w tym dobrym sensie – tak jak Jezus, jak dobra matka, jak miły starszy brat – „udaje” z miłości, aby stworzyć jedność (i to właściwie nie jest udawaniem: to jest zjednoczeniem się, budowaniem jedności), wtedy będzie naprawdę święto, bo będzie jedność, będzie miłość.
I jeszcze coś: nie zdziwiłbym się, jeżeli Pan Bóg tak samo zawoła z radości: „To jest moja córka umiłowana! To jest mój syn – naprawdę można go pomylić z Jezusem!”. Tak ma być. Ten jest mój Syn umiłowany – to dotyczy nas teraz. Owszem, najpierw patrzymy na Jezusa i cieszymy się, że On jest naszym przykładem. Obserwujemy, jak On to robił, ale potem chcemy „odtwarzać” to w naszym życiu. To jest najważniejsza nauka: zamiast koncentrować się na własnych zachciankach, na zastanowieniu się, czy mam na to ochotę, czy lubię coś, czy nie – w ogóle nie patrzmy na to: twórzmy jedność wobec tych, którzy są koło nas! Wtedy niebo zacznie się na tej ziemi. To jest tajemnica Królestwa Bożego – uczyć się tworzenia jedności. Nie walki o to, co powinno być, co pasuje, co jest według dobrego gustu albo wychowania. Tworzymy jedność – owszem, do granic grzechu. Grzech nigdy nie tworzy jedności, ale rozbija, niszczy. To jest ta znana granica. Ale do tej granicy jest długa droga, dużo możliwości, aby ćwiczyć się w jedności.
Dziękujemy za tę naukę Pana Jezusa, za Jego przykład. Prosimy, aby Duch Święty wypełnił także nas, aby Krew Chrystusa dała nam siłę, czystość, moc, by tak postępować: ku radości Boga Ojca i ku zbawieniu nas wszystkich i tych wszystkich, którzy na nas czekają.
O. W. Wermter, 26.07.2000 r.