50-lecie kapłaństwa o. Winfrieda

W dniach 18-19 marca, w centrum Duchowej Rodziny w Aufhausen świętowaliśmy 50-lecie kapłaństwa o. Winfrieda Wermtera.

Galeria zdjęć cz. I

https://goo.gl/photos/mUadGMS7o1kPKqbH7

Homilia o. W. Wermtera na Mszy św. dziękczynnej

Moi kochani! Spośród wszystkich wspomnień sprzed pięćdziesięciu lat, z dni poprzedzających Wielkanoc i następujących po niej, jedno odgrywa szczególną rolę. Moje święcenia kapłańskie miały miejsce w katedrze w Salzburgu w sobotę przed Niedzielą Palmową, ale uroczysta prymicja w rodzinnej parafii miała się odbyć dopiero w Poniedziałek Wielkanocny, w Trechtingshausen, małej wiosce nad środkowym Renem, gdzie mój ojciec był wówczas nauczycielem. Nie chciałem jednak przeżyć tego tak ważnego Wielkiego Tygodnia jako „ministrant” i dlatego już w poniedziałek mogłem świętować swoją właściwą prymicję na Bawarii. W Abfalterbach, małej wiosce w Holledau miałem zaprzyjaźnionego proboszcza z Ruchu Focolari, ks. Josefa Gleich. Tam mogłem przeżyć swoją „potajemną” prymicję.

Zapomniałem większość rzeczy z tego prostego świętowania, ale dwie myśli z homilii nie tylko towarzyszyły mi w ciągu tych wszystkich lat, ale były dla mnie także pomocą i podporą. Pierwszą z nich było zaproszenie prymicyjnego kaznodziei, skierowane do uczestników Mszy świętej, aby podarowali prymicjantowi jakiś szczególnie cenny prezent. Zaproponował on mianowicie, aby w tej intencji każdy złożył na ołtarzu jako podarunek swój największy osobisty krzyż. Znaczenie, wagę i piękno tego podarunku prymicyjnego odkryję dopiero w wieczności. Ale już wtedy zrozumiałem, że w posłudze kapłańskiej wartości rozumie się inaczej niż zazwyczaj, że sukcesów i porażek nie mierzy się według zwykłych standardów tego świata.

Potem kaznodzieja dał mi jeszcze jedną szczególną radę: jako duszpasterz powinienem też mieć odwagę popełniać błędy! Aby to naprawdę zrozumieć, potrzebowałem jeszcze trochę czasu. Najpierw myślałam o potknięciach w liturgii, jeśli np. w czasie prefacji trafiłem na niewłaściwy ton albo jeśli kielich nie stał na ołtarzu dokładnie tam, gdzie powinien stać według przepisów. Ale już wkrótce zrozumiałem, że w tej zachęcie, aby nie bać się błędów, chodziło w rzeczywistości o coś więcej. Doświadczyłem tego w następujący sposób. Moim pierwszym zadaniem duszpasterskim była praca wychowawcy w internacie dla chłopców w wieku od 10 do 20 lat. Tam bardzo szybko odkryłem swoje ograniczenia, a wysokie ideały wychowawcze z czasów studenckich, jak też dumne zamiary, aby wszystko zrobić lepiej niż moi poprzednicy… wszystko to bardzo szybko się rozpłynęło. Chciałem być przykładem dla chłopców, ale bardzo szybko odkryłem, że oni znają moje słabości lepiej niż ja sam! Właściwie nie chciałem popełnić żadnych błędów – ale jak dobrze, że jednak mogłem je popełniać! Szybko doszedłem do takiego wniosku: jeśli już nie mogę ukryć swoich braków i grzechów, to chcę być przykładem przynajmniej w tym, jak z nimi najlepiej postępować, a mianowicie: uczyć się z błędów i powstawać z upadków tak szybko jak to tylko możliwe! – Jezus przecież już zapłacił swoją Przenajdroższą Krwią za wszystkie nasze grzechy!

Ale wróćmy teraz do prymicji w Holledau na początku mojej drogi duchowej. Dlaczego właściwie zostałem kapłanem? To nie był mój plan, mój wybór, ale jedynie Boże wezwanie i moje „tak”. Już na długo przed Pierwszą Komunią Świętą chciałem być kapłanem, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem, co to w rzeczywistości znaczy i co ze sobą niesie. W moim życiu to właśnie trudności zawsze wskazywały mi drogę i umacniały mnie. Dla przykładu, potrzebowałem trzech różnych gimnazjów i korepetycji, zanim w końcu udało mi się zdać maturę. Potem jednak wybrałem wspólnotę zakonną, ponieważ jako dziecko usłyszałem kiedyś w pewnym filmie: „Jeśli chcesz być doskonały, sprzedaj wszystko co masz i rozdaj ubogim – potem przyjdź i chodź za mną!”. Z dziecięcą ambicją pragnąłem tego co doskonalsze i dlatego po maturze w młodzieńczym idealizmie wybrałem Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa, chociaż piękno i znaczenie jego duchowości odkryłem dopiero później. Były to czasy wiosny przed Soborem. Nas, maturzystów w seminarium dla późnych powołań „St. Klemens” w Bad Driburg wypełniała tęsknota za odnową Kościoła. Dlatego zdecydowałem się nie na drogę kariery, ale o wiele bardziej pragnąłem wstąpić do wspólnoty, w której jak przypuszczałem, będę mógł dać swój wkład do odnowy Kościoła. Pod patronatem św. Kaspra del Bufalo, założyciela Misjonarzy Krwi Chrystusa, zostałem potem hojnie obdarowany. Należy podkreślić przede wszystkim odkrycie Krwi Chrystusa, a więc paschalnej tajemnicy odkupienia. Następnie trzeba wymienić wiele doświadczeń z czasów mojego zaangażowania duszpasterskiego w Niemczech, w Austrii, we Włoszech i w Polsce, jak również z moich podróży misyjnych i służbowych do Ameryki Południowej i Północnej oraz do Afryki. Te doświadczenia aż do dzisiaj wciąż są dla mnie ważnym źródłem. Często pytano mnie przy tym, jakie są moje plany życiowe. Moja klasyczna odpowiedź na to pytanie brzmiała już wtedy i brzmi aż do dziś: Moim planem jest nie mieć planów! W ten sposób mogłem dać Panu Bogu najwięcej wolności, aby wciąż na nowo dać się przez NIEGO zaskoczyć.

Przed święceniami kapłańskimi powiedziałem mojemu ówczesnemu prowincjałowi, że nie znajdzie takiego miejsca, do którego nie poszedłbym z chęcią. Właściwie powinienem był wtedy dalej studiować i pisać doktorat, ale najpierw zostałem wysłany na zastępstwo jako wychowawca – i to zastępstwo trwało pięć lat, bez żadnej możliwości, aby myśleć o studiach. Początkowo to zadanie wychowawcze było dla mnie bardzo trudne, ale w tym czasie nauczyłem się, przede wszystkim od strony ludzkiej, o wiele więcej niż w ciągu sześciu lat studiów. I kiedy już wreszcie wrosłem w to zadanie i zacząłem je wypełniać w prawdziwą radością, wtedy przyszły następne zadania i stacje. Nie czas teraz na to, aby wszystko opisywać. Chciałbym jednak jeszcze wspomnieć o swoich doświadczeniach z Polski, aby dać świadectwo chwały tajemnicy paschalnej: Ona czyni nasze życie już tu na tej ziemi pochodem triumfalnym – właśnie wtedy, gdy przyjmujemy nasz krzyż!

Po moim zaangażowaniu jako wychowawca, mistrz nowicjatu, radny generalny i wicegenerał w Rzymie – po tym wszystkim mogłem wyjechać w 1983 roku do komunistycznej jeszcze wówczas Polski, aby tam przede wszystkim szerzyć duchowość Krwi Chrystusa. W powstających wtedy domach misyjnych zrodziła się bardzo owocna współpraca, najpierw z siostrami Adoratorkami Krwi Chrystusa. W tym doświadczeniu, które w powodu ówczesnych warunków politycznych musiało zaczynać się w podziemiu, został mi powierzony nowy dar, który można nazwać „charyzmatem rodzinnym”. Chodzi w nim o duszpasterską współpracę zakonników i sióstr zakonnych, duchowych ojców i matek, świeckich i kapłanów.

Stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, że chodzi tu nie tylko o osobisty dar dla mnie, ale o charyzmat dla całego Kościoła. Równocześnie w związku z tym powstała także nowa wspólnota sióstr „Misjonarek Krwi Chrystusa” i różne wspólnoty świeckich. Z tego rozwinęła się prawdziwa duchowa rodzina. Aby móc lepiej służyć temu charyzmatowi rodzinnemu i młodej jeszcze wspólnocie sióstr, opuściłem moją własną, tak drogą mi wspólnotę zakonną. Ale zabrałem ze sobą szczególną miłość do Krwi Chrystusa!

Biskup ordynariusz diecezji Regensburg w 2006 roku posłał mnie z małą grupą braci jako „proboszcza” do Aufhausen. Tutaj odkryliśmy uśpione swego czasu Oratorium św. Filipa Neri, które pragnął odnowić już wybitny biskup Rudolf Graber. To zadanie i szansa przypadły nam: tutaj znaleźliśmy kościelną strukturę, która pozwoliła nam, w duchu św. Filipa Neri i z jego pomocą, prowadzić zwyczajne duszpasterstwo w parafii i sanktuarium w połączeniu z charyzmatem rodzinnym.

Teraz jestem już jedenasty rok w parafii w Aufhausen i pragnę z wdzięcznością stwierdzić, że ten czas widzę jako ukoronowanie mojego dotychczasowego zaangażowania misyjnego. Jestem tak wdzięczny za serdeczną otwartość mieszkańców w ogóle i za dobrą współpracę z gremiami parafialnymi w szczególności. Błogosławieństwem dla wszystkich mieszkańców Aufhausen jest to, że także współpraca z panem burmistrzem i władzami gminy przebiega w najlepszej harmonii. Dzięki wsparciu wszystkich braci i sióstr z Centrum Duchowego, sanktuarium Matki Bożej Śnieżnej rozwinęło się jako bogate źródło łask, z którego może czerpać coraz więcej pielgrzymów z daleka i z bliska. Pomaga nam w tym także niejako na nowo odkryty ksiądz proboszcz Jan Jerzy Seidenbusch, który założył sanktuarium Matki Bożej Śnieżnej. Wysłuchane modlitwy bardzo wielu wiernych przyciągają coraz więcej pielgrzymów, dlatego staramy się o beatyfikację tego wybitnego kapłana.
Kochani mieszkańcy Aufhausen, dziękuję Wam wszystkim za każde dobro, zaufanie i pomoc, dzięki którym mimo pewnych początkowych trudności zostałem w ciągu tych lat tak hojnie obdarowany. Pozwala mi to teraz stopniowo przekazać odpowiedzialność w młodsze ręce, a zarazem jednak dalej służyć skarbem mojego doświadczenia życiowego:
Uwielbiam Boga Ojca, Stworzyciela nieba i ziemi, który wybrał to, co słabe, aby pozwolić rozbłysnąć wielkości swojej łaski –
Adoruję Jego Syna, naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, który na krzyżu przez swoją Przenajdroższą Krew zgładził grzech świata –
Wysławiam Ducha Świętego, który napełnia Bożym życiem tych wszystkich, którzy zawierzają się Słowu Bożemu i sakramentom Kościoła!
Dziękuję także Tobie, kochana Maryjo, Matko Boża, która przyprowadziłaś nas do tej świątyni w Aufhausen! Mocą Krwi Chrystusa pragniemy razem z Tobą wywołać duchową burzę śnieżną, aby serca i oczy ludzi znów stały się czyste – białe jak śnieg – i aby w ten sposób mogli głębiej pojąć sens życia.
Dziękuję także Wam, kochani święci Patronowie, którzy pomagacie nam służyć żywym, wspomagać umierających i podarowywać zmarłym pociechę i pomoc!
Z serca dziękuję wszystkim żywym i zmarłym, którzy wspierali mnie w ciągu minionych pięćdziesięciu lat! Dziękuję także szczególnie za Waszą cierpliwość do mnie, za wasze przebaczenie tego wszystkiego, w czym zawiodłem, za wasze wielorakie wsparcie, a dzisiaj szczególnie za waszą radość z całego dobra, jakie Pan Bóg zdziałał pomimo moich ludzkich słabości!
Jak dobrze, że kaznodzieja na mojej prymicji dodał mi odwagi, abym także popełniał błędy, aby w ten sposób uczyć się pokory, która jest naczyniem miłości! W ten sposób mogę także dalej czerpać korzyści z moich słabości i coraz lepiej współpracować z łaską Bożą. Zaprawdę: KREW CHRYSTUSA JEST MOCNIEJSZA! Amen.