Niewiasto, czemu płaczesz? Dwa razy słyszymy to pytanie – najpierw od Aniołów przy grobie Jezusa, potem od samego Jezusa, który, jeszcze ukryty, pyta w ten sposób Marię Magdalenę. Dlaczego pyta? Przecież wie: nie zagoiły się jeszcze w jej sercu rany z Wielkiego Piątku – a teraz dodatkowo utrata ciała Chrystusa i wraz z tym – ostatniej ludzkiej pociechy.
Jak ważna jest dla człowieka możliwość pójścia na cmentarz, by tam przeżyć żałobę po stracie bliskiej osoby! A tu – zniszczony grób, skradzione zwłoki… Straszny ból, który pogłębił to, co przeżyła wcześniej. Rozumiemy, że nie była w stanie myśleć spokojnie i logicznie, patrzeć dokładnie na człowieka, który stanął przed nią w ogrodzie. Pytanie, które Mu zadaje, też jest niezbyt logiczne: „Jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę.” Jezus rzekł do niej: „Mario!” To jedno słowo przebiło wszystkie mury, blokady, wszystkie granice zamętu, bólu, samotności, bezradności. Mario! Przecież nieraz słyszała ten głos i to słowo. Przypomniało jej ono o najpiękniejszych momentach wśród najbliższych uczniów, o tym, jak w małym gronie rozmawiali, byli razem, jak w rozmowie osobistej była tak blisko serca Jezusa. Mario! – to słowo nagle stało się dla niej momentem zmartwychwstania. Ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni!”. Miłość i szacunek, bliskość, ale też pewien delikatny dystans – to wszystko mieści się w tym dialogu.
Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca”. Usłyszała, że jeszcze nie czas na to, aby Go zatrzymywać i już nie czas na to, aby Go mieć jak przedtem. Coś się zmieniło. Nie musi tego rozumieć, ale dostaje zadanie do wypełnienia. Dopiero co przeżyła ból straty, żałoby i otwartego grobu, omal nie pękło jej serce z radości z odnalezienia Mistrza – i już ma ruszać na misję – bez żadnego przygotowania! To „nieludzkie” – ale trudno mówić Panu Bogu, jak ma postępować. Trudno myśleć o normalności, jeżeli chodzi o przyjęcie takiego powołania. I Maria Magdalena staje się nie tylko pierwszym świadkiem Zmartwychwstałego, ale też pierwszym misjonarzem. Ma pójść do Apostołów i powiedzieć im, że Pan Jezus zmartwychwstał. Takie trudne zadanie! Jak to przyjmą? Miała taką przeszłość, była znana jako osoba emocjonalna… Czy można w ogóle wierzyć kobietom, szczególnie jeśli są pod wpływem takich emocji? Ale ona była posłuszna, wierzyła bardziej Jezusowi niż samej sobie. Obojętne co będą mówić, jak komentować, czy będą się śmiali – ona spełniła misję, została wierna. Poszła, aby powiedzieć, że Jezus żyje i więcej – wstępuję do Ojca Mego i Ojca waszego. Mamy wspólnego Ojca – co może nas bardziej łączyć pomiędzy sobą w tej jednej rodzinie, jeżeli nie On? Wstępuję do Boga Mego i Boga waszego – znowu podwójny wyraz bliskości, szacunku i dystansu. To zawsze jest razem, należy do naszej wiary, do naszego doświadczenia Boga, naszej relacji do Niego: jest dla nas Ojcem – i Bogiem. Z jednej strony, możemy się czuć u Niego jak na kolanach u taty (słowo Abba znaczy coś podobnego jak Tato) – a z drugiej strony jest naszym Bogiem i powinniśmy trwać przed Nim na kolanach albo leżeć krzyżem, aby wyrazić właściwą relację pomiędzy człowiekiem a Bogiem. To jest tajemnica: Bóg jest blisko – i Bóg jest daleko, Bóg jest Przyjacielem – i Bóg jest Panem. Od początku te dwa elementy łączą się w misji Zmartwychwstałego, w misji Kościoła. To było najważniejsze, co Maria Magdalena miała do powiedzenia: Jezus żyje i wróci do naszego wspólnego Ojca, Boga – nie aby odejść, ale aby być bliżej.
Maria Magdalena jest dla nas wielkim przykładem, który daje nam nadzieję. Obojętne jakich pokus, słabości albo grzechów ktoś doświadczył – patrząc na Marię Magdalenę, można znaleźć nową nadzieję, nowe życie. Ona pokazuje, jak przyjąć nie tylko przebaczenie, ale czystość – przez miłość, która zwycięża wszystko, przez osobistą relację do Jezusa, przez to, że już nic innego nie liczy się w życiu oprócz Niego – obojętne czy na Golgocie, czy przy grobie, czy na misji.
Widziałam Go i to mi powiedział – na pewno Maria Magdalena nie tylko raz powiedziała te słowa do Apostołów, ale powtarzała je przez całe życie – i przez tę misję pogłębiła miłość do Chrystusa. Nie to byłoby największą miłością, gdyby próbowała zatrzymać Jezusa na siłę – ale Jezus dał jej możliwość, aby kochać do końca: dał jej misję.
Dlatego też nasze powołanie jest powołaniem misyjnym. Zaczyna się ono od ludzkiej słabości, której wszyscy, w taki czy inny sposób, doświadczamy. Nie popełniamy wszyscy tych samych grzechów, ale kto jest bez grzechu? Tylko Pan Bóg wie, czyje grzechy są większe. Można na zewnątrz, według życiorysu prowadzić przykładne życie – i być bardzo daleko od Boga. Każdy przechodzi przez doświadczenie własnej nędzy, niewierności, braku konsekwencji, braku pokory. Każdy musi mniej lub bardziej cierpieć przez własną pychę, ambicję albo brak wierności. To doświadczenie własnej grzeszności jest istotne. Kto oddaje swoją grzeszność Panu Bogu, staje się świętym i ma szansę, aby być świadkiem Zmartwychwstałego. Do każdego, kt0 tak ufa Bogu i oddaje Mu się, Jezus przyjdzie wcześniej albo później, w takiej czy innej postaci, i powie: Mario! Jeżeli jesteśmy gotowi, aby odpowiedzieć z serca: Rabbuni! – wtedy jesteśmy gotowi, aby stać się misjonarzami i świadkami Zmartwychwstałego. Niech święta Maria Magdalena daje nam nową bliskość, najpiękniejszą intymność w relacji do Jezusa. Niech On będzie jedynym prawdziwym Przyjacielem naszego serca, który uszlachetnia wszelkie ludzkie relacje .
o. W. Wermter