Śmierć już nie żyje!

Jak dobrze, że w kalendarzu z regularnością powtarzają się dni, w których nie tylko otaczamy szczególnym szacunkiem naszych zmarłych, ale też myślimy więcej o tym, kim jesteśmy, co na nas czeka. Bez śmierci nie żyjemy! Możemy żyć właściwie, dopiero jeżeli zaakceptowaliśmy śmierć: śmierć naszych najbliższych, własną śmierć, która tak szybko, tak nieprzewidzianie (w każdej chwili!) może przyjść. Dopiero w tej wolności zaakceptowanej śmierci możemy właściwie pomagać zmarłym…

Jakie są warunki, aby prawdziwie im pomagać? Przede wszystkim musimy być w czystej jedności z Chrystusem. Dlatego dni wokół Wszystkich Świętych i Wspomnienia Zmarłych są tradycyjnie dniami spowiedzi, pojednania się, oczyszczenia. Jeżeli nie jesteśmy w Panu Bogu, to odpusty i inne modlitwy też nie będą działały, nie będą miały mocy! Przecież nie są one automatem. Trzeba być w jedności z Panem Bogiem, aby naprawdę pomagać zmarłym… I w tej jedności z Chrystusem możemy powtarzać słowa Hioba: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę (Hi 19, 25-27a).

Dzień Wszystkich Zmarłych jest szczególnym dniem miłości. Modląc się aż do przesady w intencji naszych zmarłych, chcemy wyrażać im naszą wdzięczność. Kim bylibyśmy, gdyby tylu innych dobrych ludzi, którzy żyli przed nami, nie przekazali nam nie tylko życia, ale też kultury, wiary? Myślimy dzisiaj przede wszystkim o naszej własnej rodzinie, ale chodzi nie tylko o nią: chodzi też o cały naród, o ludzkość w ogóle.

Ten dzień ma być poświęcony nie tylko wspomnieniu zmarłych – ma on być dniem miłości. Miłość, która rozwija się i potęguje, zawsze ma tendencję do przesady w wyrazach zewnętrznych. Dlatego trzy razy możemy brać udział w Eucharystii. To nie miałoby sensu bez miłości – ale jako wyraz miłości jest to chyba najsłuszniejszy, najpiękniejszy znak naszej wdzięczności dla zmarłych. Musimy uważać, aby nasza miłość trwała do końca i rozwijała się w głąb od Eucharystii do Eucharystii i aby to, co się dzieje pomiędzy jedną, drugą a trzecią Eucharystią i dalej, było wyrazem miłości, jej przedłużeniem. Wtedy ten dzień będzie miał nie tylko sens, ale szczególną wartość.

Było około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Po tych słowach wyzionął ducha.

Był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Wysokiej Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o Ciało Jezusa. Zdjął Je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany.

W pierwszy dzień tygodnia niewiasty poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężów w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 23, 44-46.50.52-53; 24, 1-6a)

Zazwyczaj czytamy w liturgii albo fragmenty o śmierci i pogrzebie Pana Jezusa, albo o Jego zmartwychwstaniu. Dzisiaj jest to połączone. Przez wybór pewnych fragmentów liturgia Kościoła świadomie chce podkreślić, że nie wolno odrywać śmierci od zmartwychwstania. W tym momencie, gdy Jezus zmartwychwstał, śmierć została pokonana. Śmierć już nie żyje! – to jest najważniejsza prawda w dniu dzisiejszym, w którym myślimy zarazem o śmierci naszych najbliższych, jak i o własnej śmierci, a także o śmierci tych, których za żadną cenę nie chcemy stracić. Od momentu zmartwychwstania Chrystusa umarła śmierć! – Na tym polega dzisiejsza Dobra Nowina.

Z wdzięcznością przyjmujemy słońce, które pomaga nam słabej ludzkiej natury, abyśmy podnosili serca, z radością mogli pójść na cmentarz i trochę lepiej odczuwać, że nie tutaj jest nasz cel, nie tutaj ostatnia stacja naszej pielgrzymki. Tu jest tylko miejsce, gdzie trzeba przesiąść się do innego pociągu. Przecież jest zmartwychwstanie! Tak, jak się przeżywa wciąż na nowo słowa, opowiadające o strasznym wydarzeniu na Golgocie i tym samym na całym świecie – tak słuchamy z otuchą, z nadzieją, z nowym światłem w sercu słów aniołów: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!

Dzisiaj większość ludzi, nawet jeżeli ich wiara nie jest tak pewna, jasna, chodzi jednak na cmentarz. Czy w gruncie rzeczy nie zastają oni każdego grobu pustego? Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? – Czy nie można powiedzieć tego przy każdym grobie, na każdym cmentarzu? Nie ma go tutaj! Owszem, szanujemy, traktujemy godnie także to, co zostaje w ziemi, ale wiemy, że to tylko „pamiątka”. To my potrzebujemy miejsca, gdzie możemy pójść z kwiatami, ale właściwie nie jest to tak ważne. Będziemy dalej chodzić na cmentarz – to jest tak dobre dla naszej ludzkiej natury i tak pomaga nam w modlitwie – ale rzeczywistość jest większa. Bliżej zmarłych jesteśmy podczas Eucharystii – i o tym chcemy sobie przypominać: tam, gdzie jest Jezus Zmartwychwstały, tam są też ci, którzy są nam bliscy, o których myślimy i modlimy się, którzy jeszcze potrzebują tej modlitwy i którym możemy pomagać. To wielki cud miłosierdzia Bożego: możemy mieć wpływ na to, co się dzieje po tamtej stronie rzeczywistości! To nasza godność, nasza wszechmoc, jaką mamy w jedności z Chrystusem. Nasza modlitwa sięga poza rzeczywistość ziemską. W porównaniu z tym sputnik albo rakiety w kierunku Saturna to nic! Nasza modlitwa sięga dalej i nie potrzebuje tylu tysięcy lat. Ale trzeba dobrze wypełnić tę „rakietę” takim niezwyczajnym paliwem, którym jest miłość. Nasza miłość musi się spalić, aby ta modlitwa dotarła, przebiła granice przestrzeni i czasu. Dlatego jeszcze raz zapraszam przede wszystkim do ogrzewania serc, aby nasza modlitwa i cały ten dzień miał swoje owoce w tamtej, pozagrobowej rzeczywistości.

Dzień dzisiejszy jest zarazem dniem chwały ze względu na zmartwychwstanie Chrystusa, w którym my możemy brać udział, ale też dniem udręki. Ktoś, kto miał do czynienia z piecem, wie, jaka to udręka, jeżeli ogień się nie rozpala. Próbuje się ogrzewać piec i nie wychodzi – coś w nim jest zatkane, może są otwarte niewłaściwe wentyle albo drzwiczki. Taką udrękę przeżywa ktoś, kto chciałby kochać i nie wie jak, jest “zatkany”. Dlatego może stać się tak, że chociaż przychodzimy aż trzy razy na Mszę świętą, to jednak ciepło modlitwy nie dociera do nieba, bo nie jest odkręcona właściwa “rura”.

Staramy się teraz, abyśmy dobrze ogrzewali nasze serca i wpuścili naszą miłość do kielicha eucharystycznego, do Chrystusa. Przez Niego nasze modlitwy docierają na drugą stronę. On jest tym Aniołem, który zanosi modlitwy sprawiedliwych do wieczności. Chcemy z wdzięcznością wykorzystać (i to nie tylko dzisiaj) tę możliwość, aby mieć wpływ nie tylko na to, co się dzieje na ziemi, ale nawet na to, co dzieje się w wieczności. Dziękujemy Panu Bogu za to. Amen – Alleluja.

(homilia o. W. Wermtera, 2.11.1997)