W bliskości Matki

… obchodzenie święta Matki Bożej Różańcowej zaczęło się od tego, że świat chrześcijański doświadczył szczególnej pomocy Maryi w bardzo trudnej sytuacji. Ochrzczonej Europie groziła inwazja muzułmańska. Przed słynną bitwą pod Lepanto (1571 r.), która decydowała o istnieniu chrześcijaństwa w Europie, papież Pius V błagał Matkę Bożą o ratunek i zainicjował w tej intencji akcję różańcową, a po zwycięstwie na znak wdzięczności dla Niej wprowadził święto Matki Bożej Różańcowej do kalendarza liturgicznego.

Nie tylko w historii Kościoła, ale też w historii każdego z nas są różne bitwy. Nie wiem, czy naprawdę już wszyscy walczyliśmy z różańcem w rękach albo w ogóle razem z Matką Bożą. Dzisiaj chcemy bardziej świadomie niż dotąd dziękować za każde zwycięstwo, które było nam dane, za każde zwycięstwo, w którym miała udział Maryja.

Dzisiejsze pierwsze czytanie zostało wybrane, aby podkreślić, że wspólnota chrześcijańska od początku zbierała się na modlitwie koło Maryi, tak jak to było w Wieczerniku: Gdy Jezus został wzięty do nieba, Apostołowie wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną, która leży blisko Jerozolimy, w odległości drogi szabatowej. Przybywszy tam, weszli do sali na górze i przebywali w niej (…). Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i Jego braćmi (Dz 1, 12-14). Jest tutaj mowa najpierw o Apostołach, o grupie niewiast, uczennic Chrystusa, i zaraz potem o Maryi razem z braćmi Jezusa, czyli z Jego rodziną. Na modlitwie wszyscy są razem i Maryja jest tutaj na szczególnym miejscu. Została przedstawiona imiennie – jakby po to, by zaprosić nas do dołączenia się do tej rodziny, do tej wspólnoty modlitwy. Zanim zaczniemy modlić się do Maryi, trzeba modlić się razem z Nią – i o to właśnie chodzi, gdy bierzemy w ręce różaniec.

Lubimy nosić przy sobie różaniec – w kieszeni albo na palcu – bo ten znak przypomina o szczególnej bliskości Maryi. Może na początku naszej drogi wiary jeszcze nie czujemy potrzeby, nie pragniemy Jej obecności. Dlaczego tak jest? Bo jeszcze nie jesteśmy wystarczająco dziećmi. Dziecko pragnie matki. Nie czuje się dobrze, nie jest sobą bez bliskości mamy. W chrześcijaństwie, na drodze wiary jest jakby na odwrót: człowiek najpierw jest dorosły – i musi stać się dzieckiem: Jeśli… nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3). Im bardziej człowiek dojrzewa w wierze, tym bardziej odczuwa potrzebę bliskości Matki.

(…) Właśnie do tego zaprasza nas różaniec. Człowiek, który staje się dzieckiem, nie ma też problemów z różańcem i jest wolny. Na pewno nie chodzi o ilościową modlitwę, którą trzeba „zaliczyć”. Dziesięć paciorków, które przesuwamy, wyznaczają pewien czas trwania modlitwy, ale na pewno nie chodzi o jakieś minimum do zaliczenia. Chodzi raczej o czas w ciągu dnia (na przykład w drodze, w kościele, w pracy, o ile na to pozwala, lub razem z innymi na spacerze), gdy możemy być bliżej Matki, rozmawiać z Nią (…)

Dobrze, jeżeli także dorosły, dojrzały człowiek wie, do kogo może pójść, aby dzielić się tym, co się dzieje w jego życiu, opowiedzieć o tym. Nie muszą to być same tylko ważne sprawy. Mamie można powiedzieć wszystko, ona interesuje się wszystkim. W przypadku jakiegoś „szefa” lepiej zastanawiać się, czy zajmować jego czas byle jaką sprawą, czy nie zdenerwuje się, jeżeli okaże się, że sprawa nie była warta przedstawienia. Do mamy można pójść ze wszystkim. To wielka różnica!

Pan Bóg nie jest szefem – jest przede wszystkim Ojcem, a jednak trochę łatwiej nam pójść z naszymi małymi sprawami, z kwiatuszkiem albo bolączką do Mamy. Dlatego Pan Bóg „wymyślił” coś dla nas: dał nam swoją Matkę, a Ona „wymyśliła” dla nas różaniec, abyśmy mieli odwagę i nawet dobry zwyczaj, by pójść do Niej – aby być dzieckiem. Bo bez tego wymiaru dziecięctwa nie możemy podobać się Panu Bogu i nie możemy w pełni mówić: „Ojcze nasz”. Przecież to matka przygotowuje dziecko, aby znalazło właściwą relację do ojca. Dlatego idziemy do Maryi, aby razem z Nią pójść do Jezusa. Każde „Zdrowaś Maryjo…” ma na szczycie słowo „Jezus”. Głównym tematem tej modlitwy jest przecież Jezus, który stał się Człowiekiem: urodził się, cierpiał, umarł, zmartwychwstał, przyjął swoją Matkę do Siebie… Zawsze On jest główną postacią tej modlitwy, przez którą łączymy się z Nim, rozważając w Jego świetle sprawy osobiste, Kościoła i całego świata.

Różaniec jest modlitwą medytacyjną, jest rozważaniem zarówno dla prostych, zwyczajnych ludzi, jak i dla uczonych. Dla prostych – bo nie muszą studiować psalmów, rozumieć teologii, nie muszą mieć ksiąg brewiarza. Mogą tak po prostu żyć wiarą. A mądrzy, przyzwyczajeni do wielkich, głębokich, poważnych rozważań – odmawiając różaniec, mogą być dziećmi. Ta modlitwa pomaga im nie zagubić się w nauce, w teologicznych tematach. To jest bardzo ważne dla równowagi – jednych i drugich. Wobec matki nie liczy się, ile człowiek ma naukowych lub honorowych tytułów. Wobec matki każdy jest dzieckiem.

Jak dobrze, że właśnie ta modlitwa przypomina o tej „normalności”, równowadze i wymaga dojrzewania pod tym kątem. Nie szkodzi, jeżeli od czasu do czasu różaniec stwarza nam problemy. Akurat te problemy pokazują, że czegoś nam jeszcze brakuje. Tym bardziej trzeba się ćwiczyć, a nie wymigiwać się od różańca. Jesteśmy wdzięczni za tę modlitwę, ponieważ pomaga nam na drodze wiary i dojrzewania jako chrześcijan – bo daje nam doświadczenie wielkości Boga.

Słyszeliśmy w Ewangelii: Dla Boga… nie ma nic niemożliwego (Łk 1, 37). Słuchamy tych słów razem z Maryją i wspólnie z Nią dajemy odpowiedź: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa. Idziemy do Maryi, aby razem z Nią odnawiać nasze „Tak”, naszą gotowość, by żyć Wolą Bożą, by zaufać do końca i przez to doświadczyć wielkości i wszechmocy Boga, doświadczyć takich wielkich znaków jak pod Lepanto, jak w ważnych momentach historii Kościoła i historii naszego życia.

Dziękujemy za tę modlitwę zaufania, modlitwę miłosierdzia Bożego. Jeżeli czasami przez ludzką słabość, przez zaniedbanie, zagubienie się w różnych sprawach zapominaliśmy o codziennym różańcu (chociażby o cząstce), to zapraszam, abyśmy rozpoczęli dzisiaj na nowo. Nie bójmy się łączyć tej modlitwy z różnymi sytuacjami w ciągu dnia: w drodze do pracy, do szkoły i z powrotem, w samochodzie, w tramwaju, w pociągu… Nie bójmy się modlić wieczorem z rodziną, na kolanach. Dlaczego mamy czas na różne niepotrzebne rzeczy, a nie mamy go, by trwać przed Panem Bogiem razem z Maryją? Mogą być wyjątki, ale dlaczego jesteśmy tak daleko od reguły? Dzisiaj trzeba zrobić pod tym kątem rachunek sumienia – i z pokorą i zaufaniem zaczynać tę modlitwę, która łączy nas z Maryją i przez to z całym Kościołem, ze świętymi, ze wszystkimi wierzącymi, ze wszystkimi, którzy są na drodze pielgrzymki do Boga, do Jezusa.

fragmenty homilii o. W. Wermtera, 7.10.1994